Imperial Star Destroyer

Imperial Star Destroyer

czwartek, 26 lipca 2018

Ranking Imperialnych Admirałów do Star Wars: Armada


To głównie Amerykanie znani są z zamiłowania do tworzenia rankingów i statystyk, ustalania kto jest najlepszy teraz a kto był najlepszy w danej dziedzinie w historii. I namiętnie się o to kłócą: "LeBron jest obecnie lepszy niż Jordan! Nie to MJ jest najlepszy w historii!". I tak dalej. Zwykle przywiązuję do tego mało uwagi ale ponieważ w kontekście Armady jest to dość ciekawe więc zdecydowałem się na opracowanie takiego mocno subiektywnego rankingu.

1. Admirał Sloane - dowodząca asami Imperium wydaje się być na chwilę obecną niedoścignionym wzorem w przyjaznej dla budżetu cenie 24 punktów, jest bardzo przydatna w każdej rozpisce z eskadrami Imperium bez imperialnych łotrów (zresztą od dawna niewidzianych)
2. Moff Jerjerrod - nasz dobry znajomy Jerry vel MJ, za 23 punkty sprawia, że Victory stają się zwrotne jak Łukasz Kur na rolkach, karta promocyjna z Mistrzostw Polski '18 tylko doda mu szyku ;)
3. Admirał Motti - nasz stary, dobry Motti. Póki żyje, póty działa i dodaje wszystkim podkomendnym otuchy do tego stopnia, że mniej przeszkadzają im wybuchy, ogień i dekompresja (przydatne!)
4. Darth Vader - czarny pan wciąż drogo każe płacić za swe usługi (36pkt) ale dzięki niemu archetyp "Cymoon na dwa" staje się bardziej przewidywalny i na prawdę groźny
5. Admirał Ozzel - jego umiejętność jest bardzo fajna zarówno na ISD, Gladiatorach jak i na Raiderach a 20 punktów to praktycznie bezcen, ułatwia unikanie starcia i pozycjonowanie do ataku ale de facto nie wzmacnia naszych sił ofensywnie ani defensywnie
6. Wielki Admirał Thrawn - z niebieskim jest taki kłopot że, niby jego koszt jest sensowny, niby ta umiejętność daje duże możliwości ale jakoś nikt jeszcze nie odblokował pełni jej możliwości
7. Admirał Screed - za 26 punktów zamiana wyniku kostki na taką z krytykiem byłaby fajna gdyby działała jeszcze chociaż na eskadrach atakujących statki, tak konieczność wydania kostki mocno ogranicza jego użyteczność, trzeba uwzględniać jego umiejkę przy konstruowaniu rozpiski
8. Generał Tagge - no cóż, może być stosowany jako miękka kontra na admirał Sloane ale poza konfliktem koreliańskim raczej ciężko go będzie sensownie użyć
9. Wielki Moff Tarkin - w grach na 500 punktów byłby prawdziwym kozakiem ale za 38 punktów to obecnie zupełnie go nie widać.
10. Admirał Konstantine - Ktoś go kiedyś widział na stole? Bo ja nigdy. Mogli go zrobić za 19 punktów to byłoby chociaż o czym  napisać.

No i jak podoba się wam ranking? Zgadzacie się z nimi? Czekam na flame w komentarzach ;)



piątek, 20 lipca 2018

Konflikt Koreliański - recenzja


W zeszłym roku do gry Star Wars: Armada wydany został dodatek pod tytułem: "The Corellian Conflict" czyli "Kampania koreliańska". Założeniem dodatku jest krwawy konflikt, który Imperium i Sojusz (Rebelianci!) toczą o system Corelia i okoliczne sektory. Obie strony mają wyznaczone główne bazy floty oraz posterunki i planety, która na początku gry należą do ich stron. Nieco przypominają grę strategiczną sprzed lat Star Wars: Rebellion.

Co ciekawe w pudełku nie znajdziemy ani jednej figurki. Do jego zawartości zaliczają się instrukcja, mapa sektora, żetony stacji i chmur pyłu kosmicznego (nowy typ przeszkody), karty i kartoniki pilotów eskadr oraz nowe misje.

Najważniejszą częścią zestawu są moim zdaniem nowe misje i nowe karty pilotów, które dużo dają obu stronom konfliktu. 


Warto wspomnieć, że dystrybutor zadbał o polską wersję bardzo fajnego zestawu promocyjnych kart z konfliktu koreliańskiego: Cieny Rae, Ten Numba, Eskadry Szabel, Eskadry Sztyletów oraz misji Zasadzka Myśliwców.

W rozgrywaniu kampanii istnieją unikalne zasady budowy floty: każdy statek może mieć tylko 1 kartę rozwinięcia (poza admirałem). We wszystkich flotach danej strony nie może występować więcej niż jedna unikalna karta (taka z kropką w nazwie).

Bitwy toczone są o konkretne systemy, które dostarczają nam surowców pozwalających na odbudowę/ rozwój floty. Strony planują swoje ruchy w tajemnicy, pomaga w tym załączona w zestawie mapa. Ruchy w danej kolejce ujawniane są równoczasowo przez kapitanów stron.


Kampanię rozgrywaliśmy początkowo w formacie 3 vs 2 ale jeden z graczy rebelianckich (Świetlik) grał dwoma flotami (Sato i Ackbar). Dwie pierwsze rundy były całkiem ciekawe. Floty były wyrównane i walczyliśmy jeszcze na w miarę porównywalnych warunkach.

Niestety szybko zaobserwowaliśmy efekt kuli śniegowej gdzie mocna flota stopniowo staje się coraz mocniejsza a słaba coraz słabsza. Może i jest to realistyczne ale w pewnym momencie taka nierówna gra zupełnie przestaje sprawiać przyjemność.

Pewne znaczenie miało też to, że dwie floty Rebelii przez większą część kampanii prowadził Świetlik (Sato i Ackbar), który często wygrywał co doprowadziło do dalszego pogłębienia różnic między stronami konfliktu.


Trzeci problem to zasady konstruowania rozpisek, które uniemożliwiają granie normalnymi turniejowym flotami co osoby chcące ćwiczyć do jakiegoś normalnego turnieju mogło zniechęcić.

U nas te problemy narosły to do tego stopnia, że nie udało nam się dograć kampanii do końca. Nawet pomimo faktu, że w trakcie jej trwania udało się znaleźć trzeciego fizycznego gracza dla Rebelii. Postulowane było rozegranie chociaż ostatniego ataku na Korelię ale pomysł nie wzbudził entuzjazmu.

Dla mnie dużym minusem był brak możliwości dokonania przesunięć czy modyfikacji w obrębie opracowanej początkowo floty. Swoją flotę zrobiłem niedobrze jedynie pobieżnie przeczytawszy zasady. Dodałem za dużo generycznych eskadr i potem w trakcie trwania kampanii nie mogłem już tego zmienić. Co gorsza zrobiłem flotę na 398pkt i tych 2 nie wydanych na początku punktów nie mogłem już odzyskać a inicjatywa w kampanii ustalana jest w inny sposób więc były to punkty stracone.

Cóż, pomysł na "Konflikt koreliański" był świetny ale wykonanie dodatku okazało się gorsze. Mimo tego w obecnej cenie około 100zł warto kupić to rozszerzenie gry choćby tylko dla nowych pilotów i misji.

Zastanawiam się czy ktoś z czytelników miałby pomysł jak "naprawić" tą kampanię na zasadach domowych (home rules). Mam wrażenie, że tkwi w niej większy potencjał niż producent nam pokazał w zasadach.

wtorek, 17 lipca 2018

Niemiłe przygody z malarzem

Spotkała mnie ostatnio taka historia, że aż muszę się nią z wami podzielić.

Jakiś czas temu bardzo zapragnąłem mieć ładnie pomalowane figurki więc 15 sierpnia 2017 wysłałem paczkę z 6 ISU-122 oraz z 6 niemieckimi Hanomagami do malarza w bardzo dużym mieście. Facet dość znany w środowisku, ładne portfolio, nie znaliśmy się osobiście ale uwiarygodniało go w moich oczach kilku miłych wspólnych znajomych. Pisał, że takie zamówienia kończy w tydzień, dogadaliśmy się szybko bo cena też była ok. 
"No problem".


Gdzieś we wrześniu zapytałem naszego artystę czy może już skończył zamówienie. Odpisał dość sprawnie, że nie bo niestety babcia mu zachorowała, wylądowała w szpitalu więc dopiero pod koniec miesiąca się za nie zabierze. Spoko, zdarza się. Też miałem jakiś czas temu chorą babcię i jest jasnym, że nie figurki (i to cudze) wtedy człowiekowi w głowie.
Przypomniałem się koledze ponownie w październiku. Niestety tym razem już nie odpowiedział. W związku z tym w listopadzie, grudniu i styczniu pisałem do niego na forum wargamera przynajmniej 6 razy. Najpierw uprzejmie ("Hej, co słychać?") a potem już ostrzej ale gość zupełnie przestał odpowiadać. Zapadł się pod ziemię.

Dopiero w kwietniu 2018 po bezpośredniej interwencji u kolejnego z naszych wspólnych znajomych raczył się odezwać do mnie na Facebooku. Pisał do mnie tak : 
-"Hej, muszę czekać na wypłatę żeby kupić parę farb, lakier i wysłać wszystko
Szef ma małą obsuwę.
Ale będzie dobrze, nie spieprzę drugi raz, pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło ale na pewno się wkurzyłeś więc nie będę przedłużał - wolisz poczekać i dostać pomalowane modele, oczywiście za darmo, czy po prostu je odesłać?"
Ok, pomyślałem, trzeba dać człowiekowi drugą szansę. Przecież chyba każdy kiedyś jakoś nawalił. Napisałem, że bardzo słabo wyszło ale skoro już odpowiada i ma wreszcie czas to niech maluje modele i wysyła do mnie gotowe.

W maju zapytałem więc ponownie czy już je pomalował. Znowu otrzymałem tłumaczenia, że cierpi na zupełny brak czasu, że kombinuje aerograf bo miał awarię ale że już, tuż, tuż, zaraz skończy a jak chce to mi jeszcze za darmo jako przeprosiny wyśle jakieś swoje figurki. 

Za bonusowe figurki podziękowałem, napisałem, że jedyne co bym od niego chciał to żeby moje działa szturmowe i halftracki zostały pomalowane i wysłane do mnie ale jak nie może to niech już mi odeśle. Zobowiązał się, że je "dokończy". "
-"Przepraszam
Zajebany jestem
Do końca czerwca będą gotowe, wysyłam w przyszłym tygodniu."
W drugiej połowie czerwca, po kolejnym okresie zupełnej ciszy, straciłem cierpliwość i zażądałem wysyłki modeli w takim stanie w jakim są, niezależnie jak zaawansowane jest malowanie.

Dziś, 17 lipca 2018, po jedenastu miesiącach i dwóch dniach otrzymałem z powrotem moje figurki. Otwierając paczkę myślałem już, że przecież gdzieś na miejscu będę musiał poprosić kogoś o dokończenie roboty i kombinowałem kto mi z tym pomoże.

Gdy paczka stanęła przede mną otworem wprost nie mogłem uwierzyć w jakim stanie otrzymałem figurki! 
Otóż...
W tym czasie mocarne ISU zostały... 
sklejone! :D

Co było w podkładzie, wróciło do mnie w podkładzie. Halftracki nawet się nie skleiły.

A wy mieliście kiedyś podobną "historię" z malarzem figurek?

poniedziałek, 2 lipca 2018

Recenzja filmu "Solo - A Star Wars story" (SPOILERY)


Jakiś czas temu miałem przyjemność oglądnąć najnowszy film z serii Gwiezdne Wojny: Han Solo - historie. Nazwa jak widzicie jest nieco przydługa ale to dlatego by filmy z tej serii (również Łotr 1) łatwo odróżnić od głównej linii fabularnej Star Wars (Przebudzenie Mocy, Ostatni Jedi).

Gwiezdne wojny: historie są serią skierowaną moim zdaniem do dojrzalszych fanów serii niż nowa linia fabularna. Często pełne są smaczków i nawiązań do głównej części cyklu. I nie inaczej jest tym razem.

Myślę, że już na samym początku powinienem zaznaczyć, że film mi się podobał i że dobrze się na nim bawiłem. Miałem wrażenie jakbym imprezował w towarzystwie dobrego znajomego, którego nie widziałem od kilku lat ale z którym kiedyś świetnie się rozumieliśmy. Stara miłość nie rdzewieje?

Zacznę od kreacji aktorskich bo do nich przed filmem można było mieć chyba najwięcej wątpliwości. Han Solo i Harrison Ford są ze sobą połączeni już na zawsze. Ford, który przebił się do "mainstreamu" właśnie tą rolą był w niej szalenie wiarygodny. Przemytnik i łajdak ale w sumie gość o dobrym sercu, przystojny i pełen uroku osobistego. Możliwe, że jest to najbardziej kultowa postać Gwiezdnych Wojen pewnie zaraz po Vaderze. Wobec tego zagranie go przez mało znanego Aldena Ehrenreicha budziła największe obawy. Czy ten młody aktor może udźwignąć takie brzemię?


Otóż udźwignął! Oczywiście nie jest i nie będzie Harrisonem Fordem ale zagrał Hana Solo moim zdaniem tak dobrze jak tylko się dało. Patrząc na film ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że "coś mi nie pasuje". Alden to Solo tylko faktycznie młodszy, mniej doświadczony, jeszcze nie uciekający przed łowcami nagród nasłanymi przez Jabbę.

Drugą ciekawą kreacją aktorską był Donald Glover w postaci Lando Calrissiana. Film ładnie wyjaśnia jak Lando poznał Hana i w jaki sposób Han zdobył kultowego Sokoła Millenium ("Świetne karty ale przydałby ci się taki zielony sylop!"). Wątek z droidką L3-37 może się podobać lub nie, dla mnie był taki sobie.

Z postaci drugoplanowych doskonale wypadł Paul Bettany jako szef syndykatu przestępczego Dryden Vos. Aktorowi, który widzom kojarzy się z miłym facetem ("Pan i Władca") naprawdę niełatwo jest stać się psychopatycznym hersztem zbrodniczego syndykatu ale Bettany`emu udało się to naprawdę świetnie. Ładnie wypadła też walcząca z Beckettem i Szkarłatnym Świtem Enfys Nest. Cały jej wątek oceniam jako bardzo dobry a "twist" fabuły na końcu też jest miłym zaskoczeniem.


Szczerze powiedziawszy średnio za to podobały mi się role Becketta (Woody Harrelson) i Qi Ra (Emilia Clarke). Mam poczucie, że zostały zagrane szablonowo, że grali oni "jak zawsze". Prawdopodobnie wiąże się to z tym, że akurat ich obydwoje widziałem w dużo większej liczbie filmów i stąd wyraźniejsze były dla mnie ich maniery. Clarke grała Qi Ra identycznie jak Daenerys Targaryen w Grze o Tron a Harrelson w moim odczuciu zagrał Becketta bardzo podobnie do Haymitcha z Igrzysk Śmierci.

Co do samego scenariusza to jest on spójny, bez nonsensownych dygresji i niepotrzebnych akcji (jak w Ostatnim Jedi). Prowadzi zrozumiale widza od początku do końca filmu. Trudno go nazwać porywającym ale absolutnie nie jest nudny. Ani razu nie spojrzałem w kinie na zegarek co zwykle rzadko mi się zdarza.

Bardzo fajnym pomysłem byli "Mud Troopers" i walki na błotnej planecie Mimban. Wyglądali oni tak dobrze, że miałem wrażenie, że od początku było w "kanonie" Gwiezdnych Wojen.

Bardzo podobała mi się postać żarłocznego członka gangu Becketta czyli Ardeniański pilot o czterech rękach - Rio Durant. Choć w filmie widzimy go naprawdę krótko to jego odzywki, pyskówki i hasełka są świetne. Aż chciałoby się poznać wcześniejsze "fuchy" tej ekipy.


Doskonałe są również drobne smaczki typu: "Beckett, znam go, to ten co zabił Aurrę Sing." albo "Czy nie mogliśmy wziąć do pomocy kogoś sprawdzonego jak Bossk by dokończyć tę robotę?". Po raz pierwszy pada też na ekranie określenie YT-1300 czyli nazwa modelu Sokoła Millenium. To może drobne rzeczy ale prawdziwy fan Star Wars powinien je docenić.

Jedyna rzecz, które pozostawia pewien niesmak to kosmiczna bestia, która chciała pożreć Sokoła. Podczas gdy występujący w Imperium Kontratakuje "Space Slug" jakoś mnie nie raził żyjąc sobie na asteroidzie to żyjąca nieopodal "czarnej dziury", nie wiadomo jak poruszająca się w przestrzeni kosmosu bestia vel "Paszcza" była niepotrzebna. Zdecydowanie bardziej wolałbym atak piratów albo wyraźniej zaznaczone starcie z siłami Imperium zakończone wciągnięciem Niszczyciela do czarnej dziury. No i ten skok właściwie na ślepo z dopaleniem przez Wir Akkadyjski.

Ogólnie spokojnie mogę przyznać filmowi "Solo" 9/10 gwiazdek. Film był naprawdę dobry ale jednak nie lepszy niż "Rogue One". A wam jak się podobał?

niedziela, 1 lipca 2018

Mitsubishi A6M Zero - model Battlefrontu i rys historyczny

Dzięki mojemu wspaniałemu koledze Szymonowi Granatowi w moje ręce wpadł kultowy samolot z okresu II Wojny Światowej - A6M Zero Fighter produkcji firmy Battlefront.


Był to postrach amerykańskich pilotów w latach 41-42. Dlaczego nazywany był "Zero"? Otóż cyfra 0 oznaczała końcówkę roku, 2600 według kalendarza japońskiego, czyli 1940 w kalendarzu gregoriańskim, kiedy to samolot wprowadzono do produkcji. Pod koniec wojny był już jednak za słabo uzbrojony i za słabo opancerzony by podjąć sensowną walkę z dużo lepszymi myśliwcami USAF ale i tak do dziś pozostaje legendą.

Gdy byłem dzieckiem dostałem od dziadków w prezencie i po raz pierwszy samodzielnie skleiłem model Zero firmy Academy. Od tego czasu jest to mój ulubiony myśliwiec. Pudełko wyglądało dokładnie jak na poniższym zdjęciu - świetna grafika.


Wróćmy jednak do mojego modelu firmy Battlefront. Szymon od dawna chciał pomalować Zero a ja potrzebowałem jednej sztuki do Japończyków na okres late war do Flames of War. Z takiego połączenia interesów musiało coś wyjść. I wyszło! Zero w bardzo pięknym zielonym kamuflażu. Jestem nim zachwycony. Szymon uchwycił coś swoim malowaniem co przemawia do mojego zmysłu artystycznego. Dzięki :)